Dość długo dojrzewałam do napisania pierwszego posta. Pomyślałam, że może odrobinę za długo, ale im jestem starsza, tym częściej wybieram strategię powolnego dojrzewania zamiast terapii szokowej. Być może tolerancja na doświadczanie szoku w moim życiu się wyczerpała i zostało mi teraz romansowanie z metodą małych kroków. Z perspektywy czasu widzę nawet, jak bardzo naiwne było radosne machanie wewnątrz siebie transparentem o treści „Co mnie nie zabije to mnie wzmocni”. Wszystko zależy od tego, w którym punkcie leży Twoja granica i jak duże masz zasoby, żeby stawić czoła temu, co Cię spotka. I może być tak, że, jak Bia, grecka bogini uosabiająca siłę, ale i przemoc przedzierasz się przez najtrudniejsze do pokonania szczyty, aż wreszcie trafiasz na taki, który swoim rozmiarem może nie przypomina nawet połowy tych, które pokonałaś, ale jednak będzie tym, któremu nie dość, że nie będziesz w stanie sprostać, to jeszcze zaprowadzi Cię do punktu zero, w którym to naukę wędrowania będziesz musiała zacząć od stawiania pierwszego kroku.
To też ciekawe, bo żyjemy w świecie, w którym najbardziej jesteśmy nastawieni nie na drogę, ale na sam efekt. Im szybciej, tym lepiej. Duży efekt w krótkim czasie. Zrzuć pięć kilogramów w tydzień! – krzyczą do nas z różnych stron producenci suplementów. Tabletka na radość, tabletka na smutek, tabletka na dobry seks i w tym wszystkim my, konsumenci, którzy już sami nie wiemy, co tak naprawdę nam jest potrzebne.

Zatem dojrzałam. Jestem. Chciałabym Ci opowiedzieć o wyzwaniu, którego się podjęłam. Powiedziałam sobie, że chcę sprawdzić, jak wpłynie na mnie dwutygodniowa abstynencja od serwisu społecznościowego, którego nazwa pewnie jest Ci bardziej, lub mniej znana: Instagrama.

Jestem fotografką, więc posiadanie konta na Instagramie wydawało się naturalne. Właściwie tak naturalne, że na ten moment mam ich kilka. Starałam się do tej pory publikować regularnie zdjęcia, żeby wstrzelić się należycie w odpowiednie algorytmy i poświęcałam dość dużo czasu na przeglądanie relacji i postów zarówno znajomych, jak i nieznajomych.

Kiedy podczas pierwszych dni mojego detoksu któryś raz palec powędrował mi w kierunku miejsca, w którym zwykła znajdować się ikonka od Instagrama, zorientowałam się, że ten nawyk może mieć coś wspólnego z uzależnieniem. W pierwszych dniach tego okresu zauważyłam, że myślę o tym, czy wrzucić taki albo inny post, zrobić takie, albo inne zdjęcie i podzielić się z moimi obserwatorami utworem z nadzieją, że także w nich poruszy tę czułą strunę duszy, którą wprawił w ruch we mnie. I za każdym razem zadawałam sobie jedno jedyne pytanie: Po co?

Na Instagramie obserwują mnie różne osoby. Niektóre kiedyś poznałam, inne są bliskie memu sercu, a znakomitej większości nigdy nie miałam możliwości zajrzeć w oczy. Zwykłam tłumaczyć sobie posiadanie konta na Instagramie jako miejsca, w którym dzielę się z ludźmi, którzy są mi bliscy tym co się dzieje w moim życiu. Tu chyba nikogo nie zaskoczę: widzimy tylko kreację. Jak pomyślę ile razy brałam telefon do ręki, żeby zrobić serię kilku, do kilkunastu selfie, z czego i tak żadne mnie w pełni nie satysfakcjonowało, to właściwie jest mi trochę przykro. Z ciekawości policzyłam -ilość zrobionych selfie w czasie detoksu i porównałam z ilością selfie zrobionych dwa tygodnie przed detoksem. Podczas przerwy zrobiłam serię pięciu selfie RAZ. W dwóch tygodniach poprzedzających tę przerwę: OSIEMDZIESIĄT TRZY.

Można by zapytać co złego w tym, że robisz sobie selfie? Po pierwsze: żeby zrobić sobie selfie musisz stwierdzić, czy to jak teraz wyglądasz nadaje się do tego, żeby uzyskać taki efekt, na którym Ci zależy po wrzuceniu do sieci, czyli sama poddajesz swój wygląd ocenie. Bo wiadomo: stawka jest wysoka – staramy się o nienaganną ilość lajków, której jak na złość próg u użytkowników Instagrama magicznie i permanentnie się zwiększa. Drugie natomiast to to, że wystawiamy swój wizerunek na ocenę innych ludzi. Wszystko jest ok, jeśli jesteśmy pewni siebie i potrafimy siebie zaakceptować, ale prędzej czy później (najczęściej w określonym momencie cyklu miesiączkowego) musimy zmierzyć się z tym, że nie wyglądamy, albo nie czujemy się już jak świeżo wyciągnięta z oleju i idealnie wysmażona frytka – krucha na zewnątrz i rozkosznie miękka w środku, ale bardziej jak rozgotowany i nieudolnie rozgnieciony ziemniak, żeby nie napisać – kartofel. I bardzo proszę mnie tutaj źle nie zrozumieć, bo pyrki pod każdą postacią są wyśmienite. Chodzi bardziej o to, że na Insta lepiej się sprzedają te pierwsze. Oglądanie zdjęć tych smukłych, pięknie prezentujących się w każdej sytuacji delikwentek (a przecież my chcemy patrzeć na te najpiękniejsze) napędza pęd pogoni za wyznaczoną miarą lajków i obserwatorów perfekcją.

Dzięki tej przerwie uświadomiłam sobie też, że Instagram wcale nie wpływał dobrze na moje relacje z innymi, jak mi się do tej pory wydawało. Mimo tego, że nawiązałam na tym serwisie wiele znajomości z ciekawymi ludźmi, to chyba żadna nie przeniosła się do świata rzeczywistego. Okazało się też, że z ważnymi dla mnie osobami tak czy inaczej nawiązałam kontakt i był on zdecydowanie głębszy, niż ten na Instagramie. Kliknięcie serduszka pod zdjęciem albo zostawienie komentarza nie może się równać sytuacji, w której tworzymy przestrzeń do tego, żeby podzielić się z kimś swoimi refleksjami, sukcesami, czy zwierzyć ze swoich lęków, a tylko w ten sposób mamy szansę uzyskać prawdziwe, nieocenione w skutkach wsparcie i zbudować, albo wzmocnić satysfakcjonującą więź.

Zrozumiałam, że jestem zmęczona tym, żeby coś udowadniać. Zrozumiałam, że o mojej wartości świadczy coś innego niż atrakcyjność zdjęcia, które właśnie wrzuciłam. Zrozumiałam, że postrzeganie swojej tożsamości przez pryzmat ilości obserwatorów jest drogą donikąd. Życie dzieje się tu i teraz, a my jesteśmy dla Marka Zuckerberga tylko zbiorem danych, na których można zarobić, skupiając ich uwagę, żeby w chwili słabości kliknęli „Dodaj do koszyka” i potem „Zapłać”.

Na Instagramie też można znaleźć wiele wartościowych profili i poznać ciekawych ludzi. Mam jednak wrażenie, że często za te wartościowe treści płacimy oglądając reklamy z ofertami skorzystania z kodów KASIA10, albo ekspozycją reklam nowego kursu, nowej książki, czy innej, świeżo wypuszczonej kolekcji ubrań. Tak jednak działa marketing. Nauczyłam się, że nie ma nic za darmo, ale zrozumiałam też, że sama nie chcę nic za darmo dawać. Szczególnie siebie.
Co by się stało, gdybyś nagle zrezygnowała ze śledzenia wszystkich kont na Instagramie i wszystkich stron i kont na Facebooku? Jak mamy dotrzeć do naszych potrzeb, skoro jesteśmy bombardowani z różnych stron tym, co ma podsycać nasze pragnienia?

Na Netflixie można znaleźć film The Social Dilemma, który uświadamia, że nie tylko sztab ludzi pracuje nad tym, żeby przyciągnąć naszą uwagę do social mediów, ale także sztuczna inteligencja, zbierając na nasz temat dziesiątki, jak nie setki stron danych. Czy jest w ogóle jakiś cień szansy, żeby nie dać się w to wciągnąć?

Mózg człowieka ma ogromny potencjał. Jest zdolny do rozpracowywania różnych problemów i wyznaczając mu konkretną ścieżkę myślenia, dążymy do rozwoju. Jedną z moich głównych ścieżek był Instagram. Bardzo się cieszę z tego, że mogłam to zrozumieć. Przez te dwa tygodnie przeszłam przez różne stany. Od niepokoju, przez ulgę do obaw przed ponownym zainstalowaniem aplikacji. Dzisiaj mijają pełne dwa tygodnie, a we mnie pojawia się strach przed tym, żeby ponownie zanurzać się w tej rzeczywistości. Zastanawiam się, czy jest w ogóle szansa, żebym wykorzystywała Instagram do swoich celów, ale żeby Instagram nie wykorzystywał mnie? Mam coraz więcej wątpliwości czy ta gra jest warta świeczki. Nie wątpię w to, że są osoby, które są w stanie być ponad to i realizować za pośrednictwem tego serwisu swoje cele. Ja jednak nie wiem, czy moje niemałe dotychczasowe zaangażowanie w życie tej społeczności ekstremalnie nie utrudni mi tego zadania.
Na ten moment radosne i nieco naiwne muskanie powierzchni ekranu smartfona opuszkami palców, zmieniłam na czytanie książek i czas, w którym patrząc przed siebie, mogę się skupić na swoim oddechu, który pomaga mi rozpoznawać swoje emocje i prowadzi mnie do większego kontaktu ze sobą.

Nie wiem jeszcze, kiedy podejmę decyzję o ponownym zainstalowaniu Instagrama na moim telefonie. Na pewno wprowadzę pewne zmiany takie jak korzystanie z aplikacji w wyznaczonym czasie, przestanę korzystać z aplikacji po wrzuceniu posta, żeby nie sprawdzać reakcji, które się pojawiają.
Tobie polecam rozważenie włączenia trybu monochromatycznego w telefonie, który spowoduje ograniczone reagowanie na bodźce kolorystyczne stron i aplikacji, wyłączyć wszystkie powiadomienia, zwracać uwagę na emocje, które nam towarzyszą, kiedy nie mamy dostępu do smartfona i zastanowienie się co wywołało chęć złapania za telefon, przestać obserwować profile, które niewiele wnoszą do naszego życia i nie korzystać ze Instagrama, czy innych aplikacji, kiedy jesteśmy zmęczeni, bo nie wiem, czy wiecie, ale silna wola się wyczerpuje w ciągu dnia, więc wtedy trudniej będzie nam się oderwać.

Od miesięcy już nie zapisałam tylu przemyśleń i nie przeczytałam tyle, co w czasie tych dwóch tygodni. I chociaż zalecany czas detoksu cyfrowego to cztery do sześciu tygodni w zupełnym odcięciu od social mediów, to te dwa tygodnie mnie dużo nauczyły. Instagram jest wspaniałym narzędziem, ale bardzo łatwo popaść w uzależnienie. Spróbujmy podejść do tego typu serwisów świadomie i pamiętać, że najważniejszy w naszym życiu powinien być oddech.

With love,
Weronika Szafran

Fot.  Polina Tankilevitch from Pexels

Posted by:Vero Szafran

Cześć! Jestem Vero Szafran, prowadzę niekonwencjonalny tryb życia i dzielę się swoim niekonwencjonalnym sposobem myślenia. Moje zainteresowania oscylują wokół psychologii, duchowości i pisania. Dodatkowo także fotografuję. Rozwój duchowy jest jednak głównym moim polem działań i to jemu oddaję największą przestrzeń każdego dnia. Od grudnia ubiegłego roku nie posiadam stałego miejsca zamieszkania, więc żyję w różnych miejscach i lubię myśleć, że świat jest moim domem. Mam ogromny szacunek dla natury i ogrom miłości do siebie i wszystkiego co istnieje. Staram się nieustannie eksplorować życie. Dziękuję, że jesteś!